Toniemy, choć nie płyniemy na statku. Toniemy, a nawet nie jesteśmy na środku wzburzonych wód. Toniemy, chociaż pogoda nam dopisuje. Toniemy na lądzie, a nasz los powoli staje się przesądzony. Właśnie zalewają nas hektolitry zmarnowanej wody, a razem z nią tony plastiku. Plastikowa słomka, plastikowe opakowanie, plastikowa reklamówka i kolejna plastikowa butelka – która już z kolei? Jeśli duża, to dzisiaj może pierwsza, jeśli mała to może być trzecia lub czwarta. W końcu chce nam się pić, to naturalne. Wchodzimy do sklepu, ściągamy z półki, płacimy i po sprawie. Gdy wypijemy, nawet zgodnie wyrzucamy do żółtego pojemnika. Sprawa zamknięta – ale tylko na ten moment. Taką butelkę czeka jeszcze długa podróż, żeby być może ponownie wylądować w koszu, a w gorszym przypadku gdzieś w naszym eko systemie. A my dalej toniemy pod ciężarem plastiku, a ci bardziej świadomi tego, co się właściwie dzieje zadają pytanie – czy jest jeszcze ratunek? Na pewno możemy zapobiec dalszemu zanieczyszczeniu – możemy to zrobić redukując ilość śmieci, jakie po sobie zostawiamy. Na przykład, za pomocą jednorazowej butelki z filtrem. Mając taką, możemy pić wodę z każdego kranu, bez obaw o to, że będzie ona zanieczyszczona. Jeżeli pijemy jedna duża butelkę wody dziennie, w skali roku zużyjemy 365 plastikowych butelek mniej! Liczba nie wydaje się spektakularna, ale gdybyśmy postawili wszystkie te butelki obok siebie, najprawdopodobniej zrobiłoby to na nas wrażenie. Taki mały i prostu krok w życiu, może zrobić tak wielką różnicę, a wzięliśmy pod uwagę jedynie butelki. Co jeśli dodamy do tego przynajmniej jedną plastikową reklamówkę tygodniowo? To przynajmniej 50 z nich mniej. A zamiast nich, jedna z materiału. A przecież mówimy tylko o torebkach i butelkach. Takich plastikowych przedmiotów jest, niestety, jeszcze masa. Na świecie jest 8 miliardów ludzi, a przynajmniej jedna trzecia z nich nie podejmuje jeszcze takich kroków. Dalszą matematykę pozostawię Wam
Wpisy z miesiąca
Czerwiec 2019
Na przekór

Dla każdego nastaje moment zwątpienia. Pojawia się niejednokrotnie, a im dłużej trwa tym dla nas gorzej. To chwila słabości, która czai się i czyha, aż nas dopadnie.
Gdy nam nie idzie, gdy już któryś raz z rzędu coś się psuje, gdy spadają na nas niepowodzenia losu, wtedy najłatwiej jest mu o atak. Zasiewa ono w nas strach, niepewność, a ta rozprzestrzenia się i mnoży w zaskakującym tempie.
A my zaczynamy wątpić – w siebie, nasze umiejętności, naszą przyszłość, cele i marzenia. Czasem wątpimy, że w ogóle będziemy jeszcze szczęśliwi, nie jesteśmy pewni, co ma sens i czy w ogóle coś go ma.
Zalewamy wszystko czarno-białą farbą, toniemy w wątpliwościach, kapitulujemy i oddajemy się jej władzy, posłusznie przytakując gdy tylko coś podlega zakwestioniowaniu.
Zwątpienie nie jest łatwym przeciwnikiem do walki, ma ono ogromną moc niszczenia wszystkiego, w co wierzymy.
Nie jest ono jednak niepokonane, bo najczęściej jest po prostu irracjonalne.
Żadna z tych wątpliwości najprawdopodobniej nie ma podłoża ani odniesienia do rzeczywistości.
Dajemy się im zwieść, bo się najprościej w świecie boimy, tego co będzie i tego, że być może coś nie idzie po naszej myśli. Zamiast być pewnym swoich umiejetności, przekonanym, że wszystko będzie dobrze, obieramy czarne scenariusze i wątpimy.
I będziemy to robić, dopóki w naszym polu widzenia będzie znajdować się tylko to, co złe, co trudne, co przykre.
W końcu zwątpić to jedno, ale trwać w tym i szukać na to potwierdzenia w rzeczywistości, to inna, o wiele bardziej niebezpieczna sprawa.
Zamiast się utwierdzać, należy zaprzeczać mimo wszystko, udowadniać na przekór zwątpieniu, że nie można nami zachwiać.
Dobro bez końca

W idealnym świecie ktoś się do nas uśmiecha, a my, nawet nie będąc świadomi, ten uśmiech posyłamy dalej. Gdy ktoś wyciągnął do nas pomocną dłoń, o wiele łatwiej jest nam później zrobić to samo. To dlatego, że nie chcemy być dłużni i by spłacić ten dług, te dobro niesiemy dalej. W idealnym świecie dobro stało się odpowiedzią na wszystko, nawet na zło.
W rzeczywistości to nie jest tak łatwe. Nie zawsze odwzajemniamy uśmiech, czy doceniamy okazywaną nam życzliwość, nie mówiąc o okazaniu jej komuś w zamian.
A dobro musi się toczyć, musi być w ciągłym obiegu by naprawdę miało sens.
Nie z przymusu, ani bo tak wypada. Też nie tylko po to, by ostatecznie znowu trafiło do nas. Powinniśmy rozprzestrzeniać je dalej, by dotknęło nie tylko nas ale też innych.
Całkiem niedawno znalazłam się w takiej sytuacji – biegłam na pociąg, bo gdybym nie zdążyła nie wróciłabym do domu przez kolejne półtorej godziny. Zależało mi na tym i udało się! Wylądowałam jednak w tym pociągu bez gotówki, a gdy spojrzałam na telefon ten aktualizował się, bowiem tak właśnie wygląda złośliwość rzeczy martwych. Byłam w bardzo niekorzystnej sytuacji, niemalże bez wyjścia. Niemalże bo została mi ostateczność – prośba o pomoc, a dokładniej o pożyczkę zupełnie obcej osoby. To nie należało do najłatwiejszych, ale wiedziałam, że nie pozostało mi nic innego.
Poszczęściło mi się, otrzymałam więc pieniądze na bilet od nieznajomego mężczyzny, który wcale nie musiał mi ich dawać. Pomógł mi, ze szczerego serca.
W toku rozmowy, przypomniał sobie o swojej ostatniej sytuacji, w której kolejna, inna osoba pomogła właśnie mu. Zrozumieliśmy, że pomagając mi „odwdzięczył” się za pomoc, którą okazano jemu, i to nieświadomie.
I ja, poczułam się do obowiązku, by zrobić to samo, by ten proces nie kończył się.
W głębi duszy mam nadzieję, że te dobro dalej się gdzieś toczy, być może – przytoczy się i do Was.
Do utraty tchu

Szłam sobie truchtem do przodu, nie przeciążając się za bardzo. Szłam na tyle wolno, że mogłam przypatrzeć się okolicy i poświęcić jej trochę swojej uwagi. Był to wygodny spacer, nie wymagający większego wysiłku. W pewnym momencie jednak, zaraz za mną pojawiła się fala biegaczy. Pędzli oni w tłumie, wszyscy przed siebie, sama nawet nie wiem kto był na czele. Zanim zdążyłam zareagować, zostałam popchnięta przed siebie. Nie wiedząc kiedy i właściwie jak, stałam się częścią tego maratonu.
Moje życie stało się tym maratonem a ja? Byłam nieco zagubiona, ale biegłam, bo inni biegli. Na uczelnie, do pracy, na spotkania, pozałatwiać sprawy. W ciągłym ruchu, pośpiesznie starałam się zdążyć, od autobusu do pociągu, wciąż zaciskałam pięści w nadziei, że tym razem się nie spóźnię bo wszędzie byłam na przysłowiowy „styk”. Bez chwili na zastanowienie, na minutę dla siebie, biegłam, po prostu. Nawet nie wiem czy do końca byłam świadoma, jakiego tempa nabrało moje życie. A gdy się orientowałam, zawsze znajdowałam odpowiednio dobraną, świetnie mydlącą oczy wymówkę, wytłumaczenie, które tylko w teorii było racjonalne. Doszło do tego, że stałam się wyszkolonym kłamcą. Wykształciłam w sobie tę umiejętność do takiego stopnia, że potrafiłam oszukać nawet samą siebie.
Dopiero gdy przyszło zmęczenie, które nadrabiało te wszystkie dni z wielokrotną siłą, wymówki przestały wystarczać. Powoli zaczęłam tracić siłę, psychicznie i fizycznie przestałam wyrabiać normę. Uświadomiłam sobie, że brakowało mi samokontroli. Zgrabnie udawało mi się ją zawsze wyminąć, uniknąć spotkania, które być może otworzyłoby mi oczy.
W końcu utraciłam siły i stanęłam w miejscu. Wiedziałam, że nadszedł czas by spowolnić. W ostatniej chwili otrząsnęłam się i zatrzymałam. Krok dalej i być może zatraciłabym się w tym biegu na dobre. Biegłabym, a cel oddalałby się jeszcze bardziej, zmuszając do ciągłego wysiłku.
Nadszedł wreszcie moment by się rozejrzeć i obiektywnie przyznać, że przesadziłam, popadłam w zapomnienie i straciłam kontrolę nad swoim życiem. Przyznać się przede wszystkim przed sobą i wyciągnąć odpowiednie wnioski.