Żyjemy w ciągłym nadmiarze, prześladuje nas przesyt, wciąż gromadzimy i kumulujemy, a najbardziej to, co nam nie potrzebne. Zamiast naprawiać, kupujemy nowe, gdy się znudzimy, wyrzucamy bez zastanowienia. Choćby nie wiem jak dużo byśmy mieli, zawsze jest za mało, wciąż czegoś nam brak.
Nie przyzwyczajamy się, bo szkoda zaangażowania, w końcu już niedługo zastąpimy to czymś nowszym. Nie pielęgnujemy, nie dbamy, nie szanujemy. Żyjemy z dnia na dzień, postępujemy niemalże mechanicznie, bez względu na konsekwencje naszych czynów, jak otępiali podążamy krok za krokiem za innymi.
Ciężko tu szukać winnego, nauczeni jesteśmy takiego życia – przepych, nieustanny konsumpcjonizm. Zamiast człowiekiem, stajemy się już tylko konsumentem. To produkt stoi na piedestale, to jemu zaczynamy się podporządkowywać. A jest ich tak dużo, że niełatwo jest wybrać.
Opakowanie w opakowaniu, przeganiają się w motywach, bo któreś musi być lepsze, któreś ostatecznie musi trafić do naszego koszyka. Niekończącą się serią produktów zaśmiecamy swoje życie, umysł i środowisko. Generujemy niezliczoną ilość śmieci, której nie jesteśmy w stanie przetworzyć ani zlikwidować. Uginamy się pod ich ciężarem, choć w odbiciu witryn sklepowych tego nie widać. Niemalże łamiemy się w pół, ale dokładamy więcej na nasze barki. Wszystko dla niej – chwili satysfakcji, po której znowu pozostaje pustka, którą bez przerwy pragniemy wypełnić.
Brzemię przepychu
