Każdemu z nas przychodzi ochota na chwile w bezczynności. Zdarza mi się – o wiele częściej niż bym chciała – leżeć w bezruchu, bezmyślnie przesuwając palcem po ekranie i odcinać się od rzeczywistości, która pełna jest obowiązków i zadań. Wyłączam umysł i zatracam się w zupełnej prokrastynacji. Czas przelewa mi się przez palce, a ja wyrywając się wreszcie z próżni, w której przecież tak łatwo utknąć na dłużej, zaczynam tonąć w wyrzutach sumienia.
Dlaczego znowu znalazłam się w tym miejscu? Dlaczego nie potrafię być w pełni aktywna, tylko poddaje się tej części mnie, która pragnie zastygnąć w bezruchu? Czy jestem leniwa?
Czuję złość i rozczarowanie, bo mimo, że potrzebuję odpoczynku, zamiast naprawdę odetchnąć, wpatruję się w ekran. Zaniepokojona tym, jak wiele mnie przez to omija, jak z procy wystrzeliwuje w górę i chcę nadrobić to, co straciłam, zadośćuczynić i wyrównać rachunek za zaprzepaszczone godziny. Rzucam się po książki, pracę lub zaległe zadania, by w ostatecznym rozliczeniu wyjść na zero. Choć niechętnie, zmuszam się do działania by uspokoić głos sumienia, który kąśliwymi uwagami zagania mnie do licznych zajęć. Nie jestem z siebie dumna – mam chwilę słabości i bywają momenty, gdy ulegam im w zupełności. Odwlekam w czasie, rezygnuję i trwonię to, co najcenniejsze, a później rzucam się w pościg, by odratować resztę tego, co mi jeszcze zostało. Żałuję tego, choć wiem, że i takie chwile odcięcia są nam potrzebne – o ile nie ma w tym przesady.
Te błędne koło i walka żywiołów nigdy nie kończy się dobrze. Z niechęci do działania, uciekam i wpadam w sidła niezadowolenia z poczucia obowiązku, które na siebie nakładam. Niezależnie, czy leżę, czy działam – czuje się nieszczęśliwa.
By wybrnąć z potrzasku w jaki sama się wpakowałam, zaczęłam planować swój czas. Postanowiłam tworzyć harmonogram tygodnia – wedle potrzeb i obowiązków ukladam każdy z moich dni. Organizuję czas na aktywność i pracę, ale także odpoczynek. To ułatwia mi kontrolę nad sobą. Postawiłam sobie za cel zrealizować ułożony plan, lecz nie trzymam się sztywnych ram – pozwalam sobie na ustępstwa, ale pilnuje, by doprowadzić go końca. Mimo chwil słabości, uczę się je zwalczać, by wypełnić to, co skrupulatnie układałam. Mijają dni, a ja metodą prób i błędów, trzymam się celu i nie patrzę na boki. Nie zawsze jest łatwo, zdarzają się dni przepełnione bezsilnością i porażkami – jednak zawsze wstaję kolan i idę dalej. Jeśli nie dzisiaj, to jutro ale się podnoszę i dopinam swego – z radością i chęcią, a nie z przymusu i poczucia winy.